niedziela, 25 stycznia 2015

"Życie seksualne dzikich"

Nuevo Paraíso

W "raju" (hiszp.paraíso-raj) życie płynie spokojnie. Właściwie można by powiedzieć, że nic się tutaj nie dzieje. Czasy wielkich polowań przeminęły (wszystkie zwierzęta zjedzone a do sklepu przywozi się Inca colę i mleko w puszce). Wieczorami do sklepu naszych znajomych schodzi się część mieszkańców by oglądać peruwiański mam talent (peruwiański do tego stopnia, że wita na "biała" prezenterka, a swoimi umiejętnościami wokalnymi katują nas często "biali" uczestnicy). Czasami chłopcy grają w piłkę na położonym pośrodku wioski boisku. Dopytuję się czy nie ma tutaj żadnego "pubu" lub wiejskiej dyskoteki. Nie uzyskuję jednak odpowiedzi. Muzyka która dała mi nadzieję na imprezę okazuje się płynąć z radia na baterie z którym ktoś wybrał się na spacer.Jest to tutaj bardzo popularne. Każdy ma radio z pendrivem, z którego puszcza peruwiańskie hity (zgaduję, że radio nie łapie tutaj fali. Nawet żeby zadzwonić z komórki trzeba iść 20 minut "na górkę") Domy są rozrzucone na dużym terenie, oddalone od siebie o parę minut marszu. Takie rozplanowanie wioski nie sprzyja to towarzyskim wizytom.

Drugiego dnia po uzyskaniu nareszcie oficjalnego pozwolenia na pobyt w wiosce (każdy przyjezdny musi zostać zaakceptowany) mamy już dosyć siedzenia w naszej chacie i wybieramy się na przechadzkę. Wioska jak wymarła. Nie ma nawet do kogo zagadać. W końcu spotykamy dwie dziewczynki, które pokazują nam gdzie rosną słodkie cytryny (okropnie niesmaczne). Mamy już właściwie wracać kiedy pojawia się Segundo z kumplem. Przyłączamy się do nich i wpraszamy na masato. Jest muzyka, jest alkohol zapowiada się dobrze. Najpierw trzeba jednak pokonać drogę do oddalonej pół godziny drogi czakry. Sama siebie nie poznaję, kiedy przeprawiam się wraz z nimi przez rzekę po zwalonym konarze drzewa. Rzeka szumi groźnie w dole, piranie już na mnie czekają, a wielkie mrówki atakują moje stopy. Jednak udało się i jesteśmy już po drugiej stronie. Docieramy na miejsce, żadnej imprezy jednak nie ma. Zostaję poczęstowana sfermentowanym napojem i koncentruję się jedynie na tym by przełknąć go jak najszybciej nie czując smaku. Segundo pije natomiast miskę za miską cały zadowolony. Siostry drugiego chłopaka przyglądają nam się uważnie. 


Zastanawia mnie, że nie ma żadnych chłopców. Ktoś mi tłumaczy, że albo pracują oni w lesie przy wycince lasu albo wyjeżdżają uczyć się do Miasta. A dziewczynki? Czemu dziewczynki nie wyjeżdżają? Mają one inne zajęcia- najpierw opiekują się młodszym rodzeństwem, a później i swoimi dziećmi. Tylko że to "później" jest tak na prawdę całkiem wcześnie. W dżungli życie płynie zgodnie z naturą, więc nie powinno mnie ani dziwić ani oburzać, że 15letnie dziewczynki zachodzą w ciążę. Przecież natura uznała, że są gotowe! Nie powinno a jednak w moim europejskim spostrzeganiu świata trudno uznać to za "normalne". Segundo nie szczędzi nam opowieści, które mimo wszystko traktuję nieco z przymrużeniem oka. Według jego teorii w wiosce nie widać ludzi, bo wszyscy "oddają się uciechom cielesnym"...Jest jednak jeszcze gorzej. Zrozumieć, pojąć nie mogę i burzy się coś we mnie, kiedy ten okropny typ ze złotym zębem opowiada o swoich kochankach. Jedną z nich jest dziewczynka z pomarańczami! Nie patrzę już na świat w ten sam sposób, zaburzył mi harmonię. Szukam zaprzeczenia, ale go nie znajduję. Dziewczynki puszczają peruwiańskie disco. "Estoy soltera i hago lo que quiero" ("Jestem singielką i robię co mi się podoba") wyśpiewują. Wpatrują się też w Jabo z nieukrywaną fascynacją...Czy to już moja chora wyobraźnia?

Przy najbliższej okazji wypatruję w sklepie prezerwatyw, ale ich nie znajduję. Pojawia się natomiast dziewczyna w ciąży, pozdrawia mnie pijanym "hello" i kupuje kolejną zgrzewkę piwa. Zataczając się wychodzi, rzucając jeszcze na pożegnanie "bye", dumna widać ze swojej znajomości angielskiego. Zła jestem strasznie na to wszystko. Czemu ja tak tolerancyjna, liberalna w poglądach, starająca się rozumieć różnice kulturowe nie mogę po prostu zaakceptować? Taki to już nasz europejski etnocentryzm - nie tylko wydaje nam się nasza wizja świata jest najlepsza i jedyna słuszna ale jeszcze chcielibyśmy narzucić innym nasz sposób myślenia. Rodzi mi się w głowie projekt "condoms for free". Ale już po chwili pozbywam się złudzeń, widząc oczami wyobraźni dzieci biegające po wiosce i nadmuchujące prezerwatywy jak balony...

Jedna rzecz to starać się dotrzeć do przyczyn i zrozumieć, druga zaakceptować...Nikt nie mówi, że one są nieszczęśliwe...Trudna to próba dla mnie, ale muszę powiedzieć sobie "Gabi odpuść"...




* "Życie seksualne dzikich" - odniesienie do publikacji B. Malinowskiego z 1929 r