wtorek, 17 lutego 2015

Jak nie przemycać kaktusów?

Zacznijmy od tego, że w Peru niektóre środki halucynogenne naturalnego pochodzenia nie tylko są legalne, ale także zajmują ważne miejsce w życiu tamtejszej ludności.

San Pedro – kaktus zawierający meskalinę (substancję o właściwościach halucynogennych), używany jest przez szamanów jako lekarstwo (!) podczas specjalnych ceremonii

Ayahuasca - (w języku Indian keczua -„liana duszy”, „pnącze dusz” ) rytualny napój sporządzany z mieszanki roślin rosnących w amazońskich lasach (Banisteriopsis caapi + Psychotria viridis/ Diplopterys cabrerana) , zawiera DMT * 

*http://pl.wikipedia.org/wiki/Ayahuasca

Dla ciekawych video:



Chciałabym tutaj podkreślić bardzo stanowczo, że osobiście nie popieram coraz bardziej modnego "drug tourism". Rytuały, będące częścią indiańskich kultur od tysięcy lat, dzisiaj stały się popularną atrakcją turystyczną, a dla niektórych turystów wzięcie udziału w ceremonii jest wręcz jedynym celem podróży. Uważam to za głupotę połączoną przeważnie z dużą ignorancją. "Płacę kupę kasy to chcę przeżyć coś niesamowitego, odnaleźć pełną świadomość, oderwać się od rzeczywistości... i tak dalej... " Co z tego, że to wszystko wielki "fake" i show mające niewiele wspólnego z tradycyjnym obrzędem...


Do "szamańskiego domku" trafiliśmy przypadkiem 

Możemy więc znaleźć w Peru "domki Ayahuaski" gdzie jakiś pseudoszaman pomoże nam "odlecieć". Dla mnie istnieje jednak różnica pomiędzy naćpaniem się w specjalnym, magicznym miejscu a wzięciem udziału w prawdziwym rytuale. Wszystko zależy od tego czego szukamy. Ja osobiście z mojego antropologicznego (haha) punktu widzenia chciałabym przeżyć to w taki sposób jak miejscowi, by dotrzeć do kulturowego znaczenia ceremonii. Wbrew pozorom nie wielu spotkanych przeze mnie Peruwiańczyków miało za sobą to takie doświadczenie. Rytuał Ayahuaski przede wszystkim jest kultywowany przez Indian mieszkających w dżungli jako forma terpii, często w przypadkach zaburzeń psychicznych.
Ostatecznie ayahuaski nie spróbowaliśmy (czego żałuję) chociaż mieliśmy taką możliwość w wiosce San Francisco...

Kaktus San Pedro to inna historia....

Można go kupić całkiem legalnie na targu. W postaci "całego kaktusa" z którego należy sporządzić wywar bądź proszku gotowego do zmieszania z wrzątkiem. Kupiliśmy woreczek w Cusco za bodajże 15 soli. Jako, że zazwyczaj dragi omijam chciałam czekać na specjalną okazję, spróbować San Pedro w księżycową noc, na odludziu, przy ognisku...(Tym razem jestem w grupie tych co jedynie szukają rozrywki ;) Zawsze jednak jakoś pechowo się składało - byliśmy zmęczeni albo nie było warunków (przed spożyciem napoju nie powinno się jeść około 6 godzin co też utrudnia zadanie).
I tak San Pedro dojechał z nami aż do Boliwii, do Uyuni gdzie czekał go tragiczny los...został uprowadzony wraz z paszportem, pieniędzmi, aparatem fotograficznym... Złodziej z Uyuni na pewno "świętował" tego wieczoru....

Podejście drugie. 

Pojutrze wylatujemy do Europy. Ostatnie chwile na zachwyt Arequipą i ... kupienie San Pedro. Na targu po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy leczniczy kaktus na stoisku z ziołami, magicznymi maściami, świecami i środkami na potencję. Nie było małych opakowań więc skończyliśmy z kilogramowym workiem proszku. Javier już zaczął planować wielką imprezę powitalną z przyjaciółmi z Polski...
ale... na lotnisku trochę nogi nam zmiękły kiedy na bramkach kontrola poprosiła nas o wypakowanie bagażu podręcznego. Mimo że cała odpowiedzialność spadła na Javiera, bo był to jego genialny pomysł by "bawić się w przemytników", jednak czułam się też dość nieswojo. Kto wie co tak na prawdę tam napakowali... Strażnik zaczął sprawdzać zawartość plastikowej torebki (na której btw była wypisana cała lista schorzeń na które produkt powinien pomóc). Nakłuł opakowanie, pobrał próbkę proszku, umieścił na papierowym teście, po czym gdzieś zniknął. Chyba po raz pierwszy w życiu widziałam Javiera lekko zestresowanego, chociaż bardzo starał się to ukryć. Po paru minutach mężczyzna wrócił, oddał nam paszport i pozwoli przejść dalej. Uff...udało się. Javier dość późno ocknął się by sprawdzić legalność San Pedero w Hiszpanii i próbował wyciągnąć tą informację od ochroniarza, jednak nie znał on odpowiedzi na to pytanie. Kiedy usadowiliśmy się wygodnie w samolocie wciąż sprawa kaktusa nie dawała nam spokoju. Czy tłumaczenie, że wieziemy lekarstwo dla babci na reumatyzm przekona hiszpańską kontrolę? Javier jednak spanikował - całkiem rozsądnie, szkoda, że tak późno! Po co ryzykować wsadzeniem za kratki? Wymknął się po cicho do WC i spuścił cały proszek w toalecie...
Nie wiem dlaczego ale zemsta świętego kaktusa, czy też Pachamamy (Matki Ziemi) spadła na mnie... w postaci nieświeżej kanapki, która zaserwowała mi stewardessa. W efekcie sporą cześć lotu spędziłam w miejscu zbrodni...w toalecie. I nie było to ani trochę zabawne...

w tle San Pedro (Huaraz)

Po przylocie do Madrytu Javier nie dał za wygraną i już jedynie z czystej ciekawości zapytał strażników co grozi za przewożenie San Pedro. Parę telefonów i minut później dowiedzieliśmy się, że tak właściwie to nie powinno być żadnego problemu z przewiezieniem małej ilości...Podobnie zresztą  jest z liśćmi koki... 

Teraz już wiecie jak (nie) przemycać San Pedro, (chociaż nie biorę odpowiedzialności za słowa hiszpańskich pracowników lotniska :)

*Według Wikipedii na mocy ustawy z dnia 20 marca 2009 r. o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii posiadanie roślin żywych, suszu, nasion, wyciągów oraz ekstraktów z San Pedro jest w Polsce nielegalne.



Co do Ayahuaski moda na nią dociera już i do nasi. Jakiś "Szaman" Maciek czy Mietek może wam przygotować taką "rozrywkę" za 400-800 zł. Oryginalna amazońska receptura prosto z Mokotowa. Dla mnie śmiechu warte...

>> http://polska.newsweek.pl/ayahuasca-narkotyk-uzaleznienie-zakup-newsweek-pl,artykuly,341625,1.html