Nuevo Paraíso
W "raju"
(hiszp.paraíso-raj) życie płynie spokojnie. Właściwie można by
powiedzieć, że nic się tutaj nie dzieje. Czasy wielkich polowań
przeminęły (wszystkie zwierzęta zjedzone a do sklepu przywozi się Inca colę i mleko w puszce). Wieczorami do sklepu naszych znajomych
schodzi się część mieszkańców by oglądać peruwiański mam
talent (peruwiański do tego stopnia, że wita na "biała"
prezenterka, a swoimi umiejętnościami wokalnymi katują nas często
"biali" uczestnicy). Czasami chłopcy grają w piłkę na
położonym pośrodku wioski boisku. Dopytuję się czy nie ma tutaj
żadnego "pubu" lub wiejskiej dyskoteki. Nie uzyskuję
jednak odpowiedzi. Muzyka która dała mi nadzieję na imprezę
okazuje się płynąć z radia na baterie z którym ktoś wybrał się
na spacer.Jest to tutaj bardzo popularne. Każdy ma radio z
pendrivem, z którego puszcza peruwiańskie hity (zgaduję, że radio
nie łapie tutaj fali. Nawet żeby zadzwonić z komórki trzeba iść
20 minut "na górkę") Domy są rozrzucone na dużym
terenie, oddalone od siebie o parę minut marszu. Takie rozplanowanie
wioski nie sprzyja to towarzyskim wizytom.
Drugiego dnia po
uzyskaniu nareszcie oficjalnego pozwolenia na pobyt w wiosce (każdy
przyjezdny musi zostać zaakceptowany) mamy już dosyć siedzenia w
naszej chacie i wybieramy się na przechadzkę. Wioska jak wymarła.
Nie ma nawet do kogo zagadać. W końcu spotykamy dwie dziewczynki,
które pokazują nam gdzie rosną słodkie cytryny (okropnie
niesmaczne). Mamy już właściwie wracać kiedy pojawia się
Segundo z kumplem. Przyłączamy się do nich i wpraszamy na masato.
Jest muzyka, jest alkohol zapowiada się dobrze. Najpierw trzeba
jednak pokonać drogę do oddalonej pół godziny drogi czakry. Sama
siebie nie poznaję, kiedy przeprawiam się wraz z nimi przez rzekę
po zwalonym konarze drzewa. Rzeka szumi groźnie w dole, piranie już
na mnie czekają, a wielkie mrówki atakują moje stopy. Jednak udało
się i jesteśmy już po drugiej stronie. Docieramy na miejsce,
żadnej imprezy jednak nie ma. Zostaję poczęstowana sfermentowanym
napojem i koncentruję się jedynie na tym by przełknąć go jak
najszybciej nie czując smaku. Segundo pije natomiast miskę za miską
cały zadowolony. Siostry drugiego chłopaka przyglądają nam się
uważnie.
Zastanawia mnie, że nie ma żadnych chłopców. Ktoś mi
tłumaczy, że albo pracują oni w lesie przy wycince lasu albo
wyjeżdżają uczyć się do Miasta. A dziewczynki? Czemu dziewczynki
nie wyjeżdżają? Mają one inne zajęcia- najpierw opiekują się
młodszym rodzeństwem, a później i swoimi dziećmi. Tylko że to
"później" jest tak na prawdę całkiem wcześnie. W
dżungli życie płynie zgodnie z naturą, więc nie powinno mnie ani
dziwić ani oburzać, że 15letnie dziewczynki zachodzą w ciążę.
Przecież natura uznała, że są gotowe! Nie powinno a jednak w moim
europejskim spostrzeganiu świata trudno uznać to za "normalne".
Segundo nie szczędzi nam opowieści, które mimo wszystko traktuję
nieco z przymrużeniem oka. Według jego teorii w wiosce nie widać ludzi,
bo wszyscy "oddają się uciechom cielesnym"...Jest jednak jeszcze gorzej. Zrozumieć, pojąć nie mogę i burzy się coś we mnie, kiedy ten okropny typ ze
złotym zębem opowiada o swoich kochankach. Jedną z nich jest
dziewczynka z pomarańczami! Nie patrzę już na świat w ten
sam sposób, zaburzył mi harmonię. Szukam zaprzeczenia, ale go nie
znajduję. Dziewczynki puszczają peruwiańskie disco. "Estoy
soltera i hago lo que quiero" ("Jestem singielką i robię co mi
się podoba") wyśpiewują. Wpatrują się też w Jabo z
nieukrywaną fascynacją...Czy to już moja chora wyobraźnia?
Przy najbliższej okazji
wypatruję w sklepie prezerwatyw, ale ich nie znajduję. Pojawia się
natomiast dziewczyna w ciąży, pozdrawia mnie pijanym "hello"
i kupuje kolejną zgrzewkę piwa. Zataczając się wychodzi, rzucając
jeszcze na pożegnanie "bye", dumna widać ze swojej
znajomości angielskiego. Zła jestem strasznie na to wszystko. Czemu
ja tak tolerancyjna, liberalna w poglądach, starająca się rozumieć
różnice kulturowe nie mogę po prostu zaakceptować? Taki to już
nasz europejski etnocentryzm - nie tylko wydaje nam się nasza
wizja świata jest najlepsza i jedyna słuszna ale jeszcze
chcielibyśmy narzucić innym nasz sposób myślenia. Rodzi mi się w
głowie projekt "condoms for free". Ale już po chwili
pozbywam się złudzeń, widząc oczami wyobraźni dzieci biegające
po wiosce i nadmuchujące prezerwatywy jak balony...
Jedna rzecz to starać
się dotrzeć do przyczyn i zrozumieć, druga zaakceptować...Nikt
nie mówi, że one są nieszczęśliwe...Trudna to próba dla mnie,
ale muszę powiedzieć sobie "Gabi odpuść"...
*
"Życie seksualne dzikich" - odniesienie do publikacji B.
Malinowskiego z 1929 r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz